Rozmowa z ALEKSANDREM SITKOWIECKIM, gitarzystą, kierownikiem zespołu „Autograf”
– Wubiegłym roku wystąpiliście na festiwalu sopockim i zrobiliście tam furorę. Chciałbym jednak zapytać, czy udział w tym festiwalu miał jakikolwiek wpływ na dalsze losy „Autografu”?
– Trzeba zacząć od tego, że my wcale nie chcieliśmy przyjeżdżać do Sopotu. Jest to festiwal piosenki, a my jesteśmy grupą rockową zupełnie - jak nam się wydawało - nie mieszczącą się w klimacie i profilu tej imprezy. Życie jednak często sprawia niespodzianki. Jeśli się czegoś nie pragnie, zazwyczaj to wychodzi. W Sopocie powiodło się nam, chociaż nie przygotowywaliśmy się specjalnie do udziału w tym festiwalu. Wystąpiliśmy „na luzie", bez obciążeń i to zadecydowało o sukcesie. Największe dla nas znaczenie, dla naszej dalszej kariery, miał fakt, że właśnie w Sopocie poznaliśmy naszego amerykańskiego menedżera panią Mary Becker. To odkryło nową kartę w historii „Autografu". Przed nami pojawił się nowy cel - nagranie płyty w Stanach Zjednoczonych. Jest to cel, o czym nie muszę chyba zbyt wiele mówić, złożony Niemniej jednak podjęliśmy wyzwanie i poczyniliśmy pewne kroki w tym kierunku. Po pierwsze, daliśmy w Stanach Zjednoczonych koncert promocyjno-reklamowy. Oprócz tego nagraliśmy tam kilka nowych piosenek. I obecnie nasz główny cel, czyli nagranie płyty, znajduje się w stadium podpisywania kontraktu. Jak dobrze pójdzie, płyta ukaże się pod koniec roku.
– A poza tym, czym się przez ostatni rok zajmowaliście?
– Mogę powiedzieć o rzeczach najważniejszych, gdyż lista naszych występów jest dość długa. W ubiegłym jeszcze roku występowaliśmy w Londynie na słynnej scenie Odeonu, na której niegdyś grali i śpiewali Beatlesi. Potem mieliśmy tournee po Francji. W obydwu krajach wzięliśmy także udział w festiwalach muzyki rockowej. Na początku tego roku uczestniczyliśmy znowu w dużej imprezie muzycznej w Kanadzie, gdzie obok nas występowała również grupa „Chicago". Razem z polskimi zespołami rockowymi, z „Lombardem", „TSA", i kilkoma jeszcze innymi w listopadzie ubiegłego roku mieliśmy koncert na rzecz głodujących w Afryce...
– Więc miał Pan okazję zaznajomić się także z polskim rockiem. Co Pan o nim sądzi?
– Myślę, że polski rock jest bardzo interesujący i różnorodny. Ale poza „Lady Punk", „Lombardem", „TSA" więcej właściwie polskich zespołów rockowych me znam. Ze wspólnych koncertów z tymi zespołami wynieśliśmy dobre wrażenia.
– A teraz znowu występujecie w Polsce. Jak przebiega wasza trasa koncertowa i co nowego przygotowaliście?
– Poza Warszawą, gdzie wystąpiliśmy na festynie „Trybuny Ludu", mieliśmy koncerty w Zielonej Górze, Radomiu i Inowrocławiu. W porównaniu z ubiegłym rokiem program naszych koncertów zmienił się w sposób zasadniczy. To, co zaprezentowaliśmy obecnie w Polsce, to zupełnie nowa muzyka, nowe piosenki, które - poza waszym krajem - zdążyliśmy zaprezentować tylko w Czechosłowacji. Są to kompozycje „Autografu”, do których także sami napisaliśmy słowa. Chociaż nie do wszystkich piosenek. Niektóre teksty napisali dla nas poeci moskiewscy, z którymi od dawna współpracujemy.
– Myślę, że w tym miejscu wypada przedstawić członków zespołu „Autograf”...
– Ja, czyli Aleksander Sitkowiecki, gram na gitarze. Leonid Gutkin gra na gitarze basowej. Wiktor Michalin na perkusji, a Rusłan Walonen na instrumentach klawiszowych. Wokalistą zespołu jest Artur Berkut.
– Czy nadal jesteście jedną z najpopularniejszych grup rockowych w Związku Radzieckim?
– Przed dwoma laty osiągnęliśmy największą popularność. Ale przez ostatnie dwa lata rzadko gościliśmy w kraju i nasi słuchacze trochę o nas zapomnieli. Zaraz po powrocie z Polski zamierzamy więc nagrać w Związku Radzieckim drugą płytę długogrającą.
– A jak długo pracowaliście na swoją popularność? Może zechce Pan przy okazji przypomnieć historię powstania zespołu?
– Grupa „Autograf" powstała w roku 1979 jako zespół amatorski w chwili, gdy rozpadła się grupa uprzednio przeze mnie prowadzona. W marcu 1980 r. wzięliśmy udział w festiwalu piosenki w Tbilisi, gdzie zajęliśmy drugie miejsce. Można powiedzieć, że od tej pory zaczęło się nasze „wznoszenie" do kariery. W końcu roku osiemdziesiątego staliśmy się zespołem profesjonalnym.
– Czyli zrobiliście karierę jeszcze przed „pieriestrojką"?
– Tak. Nie potrzebowaliśmy przebudowywać się, pozostaliśmy tacy jak byliśmy, ale oczywiście w dobie „pieriestrojki" nasza praca stała się o wiele lżejsza.
– Czy, Pana zdaniem, „Autograf" prezentuje jakąś odmianę rocka radzieckiego lub też rosyjskiego, czy po prostu rocka w ogóle?
– W naszej muzyce nie ma niczego szczególnie radzieckiego czy rosyjskiego. Prezentujemy to, co w Europie nazywa się rockiem amerykańskim. Świadczy też o tym przyjęcie, z jakim spotykamy się za granicą. We Francji przyjmują naszą muzykę bardzo gorąco, w Anglii trochę chłodniej. Znamy jednak nasze silne i słabe strony. Wiemy, nad czym powinniśmy pracować.
– Nad czym?
– Nasze silne strony to muzyka, kompozycja, melodyka, profesjonalna aranżacja. Słabe natomiast, to brak rozbudowanych elementów show, utrudniony kontakt z publicznością w innych krajach. Zbyt jesteśmy zamknięci w sobie, ale teraz staramy się to przełamywać.
– Czy można powiedzieć, że jesteście jedynymi ambasadorami radzieckiego rocka?
– Ostatnio radziecki rock zaczął szeroko wychodzić na międzynarodową arenę. l tutaj, o czym już mówiłem, ujawniły się jego silne i słabe strony. Bardzo nam obecnie pomaga, że wraz z przebudową mamy szerszy dostęp do informacji. Pojawiają się u nas zagraniczne zespoły, mamy skalę porównawczą. Coraz więcej naszych grup odnosi sukcesy za granicą i sądzę, że przed radzieckim rockiem otwierają się nowe perspektywy. Ale musi on być albo specyficznie radziecki, po to, aby zainteresować swoją innością, albo tez nie mieć owego wyróżnika, być rockiem międzynarodowym, ale wtedy musi to być muzyka bardzo dobra. Jesteśmy jakby w momencie przełomu. Są już u nas grupy reprezentujące obydwie orientacje. Jest ich jeszcze co prawda mało. Za rok okaże się, czego twórcy radzieckiej muzyki rockowej potrafią dokonać. Trzeba jeszcze trochę poczekać.
Rozmawiał CEZARY PRASEK
Fot. ROMUALD BRONIAREK
5 sierpnia 1988 r.
Przyjaźń, №32